--- gada bo gada Pani Poseł o zamachu na TV .

Telewizja polska :  JAKA TO MELODIA , TANIEC z /////gwiazdami ////// , ZIELONA WYSPA , PO partia demokratyczna jakiej nawet Jamajka nie ma !.

--------------POLSKA TV skończyła się w 1989r .

Nastały czasy ! niedzielnych transmisji  z Watykanu  i gadających partyjnych głów. PYTANIE ? w którą stronę pójdzie PiSoska zmiana TVP ??.

Zobaczę aby po tej zmianie ! PRAWDZIWĄ HISTORIĘ Polski ?? znaczy SŁOWIAŃSKĄ . Młodzi Polacy poznają Polskę prowincjonalną ? tzn miasta , wsie , krainy , geografię Polski wogóle !.

Telewizję polską trzeba zmienić !! pytanie na ! JAKĄ ??.

---------------------------------------http://[VIVAT POZNAŃCZANIE!] Gotują się na powstanie, Pobłogosław, Panie Boże, Tak jako kaczki za morze Wybierają się - na wroga Już! już! vivat Poznańczanie! Potrzeba pierwej, mospanie, Obliczyć, wielu nas stanie I na koniach, i bez koni, I trzeba zakupić broni, I haj! vivat Poznańczanie! Obliczyli i bez sprzeczek, Co jest w Polakach nie lada, Że kupić broni wypada, Broni na takie powstanie Aż całych trzydzieści beczek. Toż to są ludzie, mospanie, Prawdziwe światu lamparty, Gdy się bić, to nie na żarty, To nie muchy bić na ścianie, Lecz łby! - vivat Poznańczanie! Toż to ludzie w Bożostanie, A pełni są ekonomii, Bo chociaż chcą antynomii, To mają też i poznanie, Że źle, jak broni nie stanie. Toż to jest, mospanie, śliczny Do polskiej dawnej natury Przylew: mysł filozoficzny, Mysł filozoficzny, który Radzi - ostrożnie i z góry... Wprawdzie jakiś tam półgłówek Krzyknął na radzie wojennej, Że można broni kamiennej Użyć - albo dubeltówek, Chciał zdradzić - szelma półgłówek. Przez warty obluzowanie Śmielszy, ów syn sukisynów, Radził dostać karabinów I zaraz zacząć strzelanie Krzycząc: Vivat Poznańczanie! DRĄ SIĘ O WOLNOŚĆ - BOŻE, NACHYLAJ IM GRZBIETU Drą się o wolność - Boże, nachylaj im grzbietu, Bo wolność jest jakoby posiadanie fletu; Jeśli go weźmie człowiek muzyki nieświadom, Piersi straci - i uszy sfałszuje sąsiadom. POWIEM CI PRZYPOWIASTKĘ Powiem ci przypowiastkę. Oto w głębi jarów, Jeden pan mieszkający za czasu Tatarów, Wlazł z rodziną w utwierdny swój dworzec zamkowy, Wzniósł parapety - wkoło kazał kopać rowy, Ponapełniał je wodą, mosty z łańcuchami Popalił - a nareszcie zamurował bramy, Postanowiwszy sobie - mimo niewygody - Przez okna i przez furtki, i tylne ogrody Wyłazić na świat, ile razy go potrzeba Zmusiła - szukać sobie sąsiada lub chleba. To uczyniwszy długo w zamku żył spokojnie [ umarł - tak jak żądał w łóżku - nie na wojnie. I stało się, że po nim przyszedł syn nabożny, Wielbiciel ojca - równie jak ojciec ostrożny, A ten swoje zwyczaje - krom żadnej nauki I tłumaczenia - przelał, gdy umarł - na wnuki; Więc ci - choć się na świecie wszystko odmieniło, Urosło - choć Tatarów już dawno nie było, Bram nie odmurowali - owszem, sen je słodki Upewniał, że swe mądre naśladują przodki Strzegąc ojców mądrości... I stało się z laty, Że wkoło rosły miasta, mnożyły się chaty, A on zamek niezmienny i na kształt mogiły Stał pełny ludzi - owszem wody w rowach zgniły, Zaszły pleśnią i gadem... więc z rowów fetory, Żółte febry - morowe ogniste upiory Wychodziły... więc się skrzydło śmierci rozpostarło Nad zamkiem - co dnia któreś z tej rodziny marło, Co dnia dzwon - a żaden się z poddanych pod plagę Nie odważył - ów zwyczaj oddać pod rozwagę. Woleli żyć pod strachem choroby i gadów. Aż ono powstał wreszcie głośny śmiech sąsiadów Widzących - że miasto bram na wielką ulicę Otworzyć - ci przez furtki i przez okienice Wyskakują jakoby szpitalni szaleńce, Bez wyjątku - matrony - panny i młodzieńce, Nawet starce. Tę powieść wam powiedzieć trzeba, Którzy bram, ludy całe wiodących do nieba, Nie otwieracie, a kto o duch-lud się lęka, To wy małe prywatnej dewocji okienka Takiemu odmykacie. [POŚRÓD NIESNASKÓW - PAN BÓG UDERZA...] Pośród niesnasków - Pan Bóg uderza W ogromny dzwon, Dla Słowiańskiego oto Papieża Otwarty tron. Ten przed mieczami tak nie uciecze Jako ten Włoch, On śmiało jak Bóg pójdzie na miecze; Świat mu - to proch. Twarz jego, słońcem rozpromieniona, Lampą dla sług, Za nim rosnące pójdą plemiona W światło - gdzie Bóg. Na jego pacierz i rozkazanie Nie tylko lud - Jeśli rozkaże - to słońce stanie, Bo moc - to cud. * On się już zbliża - rozdawca nowy Globowych sił, Cofnie się w żyłach pod jego słowy Krew naszych żył; W sercach się zacznie światłości Bożej Strumienny ruch, Co myśl pomyśli przezeń, to stworzy, Bo moc - to duch. A trzebaż mocy, byśmy ten Pański Dźwignęli świat... Więc oto idzie - Papież Słowiański, Ludowy brat... Oto już leje balsamy świata Do naszych łon, Hufiec aniołów - kwiatem umiata Dla niego tron. On rozda miłość, jak dziś mocarze Rozdają broń, Sakramentalną moc on pokaże, Świat wziąwszy w dłoń. * Gołąb mu słowa - słowem wyleci, Poniesie wieść, Nowinę słodką, że Duch już świeci I ma swą cześć; Niebo się nad nim - piękne otworzy Z obojgu stron, Bo on na tronie stanął i tworzy I świat - i tron. On przez narody uczyni bratnie, Wydawszy głos, Że duchy pójdą w cele ostatnie Przez ofiar stos. Moc mu pomoże sakramentalna Narodów stu, Że praca duchów - będzie widzialna Przed trumną tu. * Wszelką z ran świata wyrzuci zgniłość, Robactwo - gad, Zdrowie przyniesie - rozpali miłość I zbawi świat. Wnętrza kościołów on powymiata, Oczyści sień, Boga pokaże w twórczości świata, Jasno jak dzień. SZLI KRZYCZĄC: "POLSKA! POLSKA!"... Szli krzycząc: "Polska! Polska!" - wtem jednego razu Chcąc krzyczeć zapomnieli na ustach wyrazu; Pewni jednak, że Pan Bóg do synów się przyzna, Szli dalej krzycząc: "Boże! ojczyzna! ojczyzna". Wtem Bóg z Mojżeszowego pokazał się krzaka, Spojrzał na te krzyczące i zapytał: "Jaka?" A drugi szedł i wołał w niebo wznosząc dłonie: "Panie! daj, niech się czują w ludzi milijonie Jedno z nimi ukochać, jedno uczuć zdolny, Sam choć mały, lecz z prawdy - zaprzeczyć im wolny". Wtem Bóg nad Mojżeszowym pokazał się krzakiem I rzekł: "Chcesz ty, jak widzę, być dawnym Polakiem". USPOKOJENIE Co nam zdrady! - jest u nas kolumna w Warszawie, Na której usiadają podróżne żurawie Spotkawszy jej liściane czoło śród obłoka, Taka zapraszająca i taka wysoka. Za tą kolumną, we mgły tęczowe ubrana, Stoi trójca świecących wież Świętego Jana; Dalej ciemna ulica, a z niej jakieś szare Wygląda w perspektywie sinej Miasto Stare; A dalej we mgle, która na rynku się mroczy, Dwa okna, jak zielone Kilińskiego oczy, Uderzone płomieniem ognistej latarni, Niby oczy cichego upiora spod darni. Więc lada dzień - a nędza sprężyny dociśnie, To naprzód tam na rynku para oczu błyśnie I spojrzy w Świętojańską na przestrzał ulicę, A potem się poruszą matki-kamiennice, A za kamiennicami przez niebios otchłanie Przyjdzie zorza północna i nad miastem stanie; A za zorzą wiatr dziwne miotający blaski Porwie te wszystkie zemsty i te wszystkie wrzaski, Wicher jakiś z aniołów rozigrany Pańskich, Oderwany jak skrzydło z widzeń Świętojańskich, Przezroczysty jak brylant, a jak ogień złoty, Który porwie te zemsty - te światła - te grzmoty, Zwinie i niemi ciemną ulicę zależę, Jako brąz w niej zakipi, zaświśnie jak węże I naprze tak, że będzie trzęsąca się cała, Jako wół sycylijski na miasto ryczała. A miasto co? Słuchając z wyciągniętą szyją Powie, że tam się ciemni aniołowie biją, Że tam szatan ogniste przywoławszy moce Koń swój brązowy ciska i piorun gruchoce, Że jako Machabeusz pod zwalonym słoniem Tak szewce pod piorunem padają i koniem Zgruchotani, że księżyc na niebie odkryty Pokaże tę ulicę pustą, lud wybity, Piorun zagasły, walkę okropnie skończoną, Ulicę całą ciemną i krwią zadymioną. A wtem jeden z tych wrzasków, od których natura Cofa się - jedno vivat szewieckie i hura, Jeden z tych krzyków, które czynią, że skrzydlata Natura ducha w piersiach tak jak ptaszek lata, Że duch na ustach staje, a już nie jest zdolny, Ażeby śmiech powstrzymał i płacz mimowolny; Jeden z tych krzyków, który wstąpiwszy w człowieka Tak śpiewa w nim jak anioł, a jak szatan szczeka; Jeden z tych krzyków z szumem gwałtownym, nawalnym Uderzy, na kościele pęknie katedralnym, Pójdzie dalej, lecz skrzydłem o kościół otarty, Kamienie w nim wrzeszczące zostawi jak czarty I szklanne inne głosy, które zmartwychwstanie Zapieją, jak anioły związane w organie. Jeszcze się ta harmonia nie zakończy senna, A już kolumna z placu jak struna kamienna Tym samym wichrem tarta, z rozwahanem czołem, Prym weźmie przed chóralnym w ciemnościach kościołem I odtąd te dwa głosy już bez odpoczynku Będą miastu głosiły lud idący z Rynku. Jeśliż ma ta ulica taką ciasną szyję, Że z niej by słowo wiało, to jak z działa bije; Jeśliż lada noc, a z niej wystrzeli powstanie I w proch tego rozerwie, kto na rychcie stanie; Jeśliż w niej wiatr jest taki, że śród nocnych cieni Muzykę niewidzialną wyrywa z kamieni, A kolumny na swoje muzy kanty stroi: To człowiek, który zawsze o zdradę się boi A wszędzie widzi tylko postrachu upiory, Albo dzieckiem być musi, lub na serce chory. [KIEDY PRAWDZIWIE POLACY POWSTANĄ...] Kiedy prawdziwie Polacy powstaną, To składek zbierać nie będą narody, Lecz ogłupieją... i na pieśń strzelaną Wytężą uszy... odemkną gospody... I będą wieści z wichrami wchodziły, A każda będzie serce ludów pasła; Nieznajomemi świat poruszą siły Na nieznajome jakieś wielkie hasła. Nie pojmie Francuz... co to w świecie znaczy, Że jakiś naród... wstał w ciemności dymie, Choć tak rozpaczny... nie w imie rozpaczy. Choć taki mściwy - a nie w zemsty imie. Nie pojmie... jaką duch odbył robotę W przeświętych serca ludzkiego - ciemnicach I przez sztandary jest tłuczony złote, I przez bój wielki - i [w] dział błyskawicy. "Cóż to" - zapyta - "są za bezimieńce, Którzy na dawnym wstali mogilniku? Bój tylko widać i ogniste wieńce, A zwierzęcego nic nie słychać krzyku! "Nie, to nie ludzie z krwi i ciał być muszą, Lecz jacyś pewnie upiorni rycerze, Którzy za duszę walczą tylko duszą I ogniem biją niebieskim w pancerze". PROROCTWO Kiedy róża stanie złączona z kamieniem, A nad niemi się dąb zakołysze: Cała emigracja zagore płomieniem I o paszport do Boga napisze. I wstanie jako człowiek i mocarze zatrwoży, I wywróci oddechem bezbożne; Sam Pan Bóg wyda paszport, Chrystus słońce położy, A Duch-piorun nam da podorożnę. I szable się zapalą, zasłonecznią się znaki, Serca wszystkie jak lampy zagorą, Jak miesiące zabłyszczą nasze biedne chodaki, Jak w pioruny nas łachmany ubiorą. I polecą zwiastować w Polszcze niebieskie ptaki, Że idziemy jak chłopki z kijami: A żelazni rycerze i brązowe rumaki, Nim zobaczą - już pierzchną przed nami. Prędzejże, Panie Boże, Twym ognistym ramieniem Łam, a przemoż cielesne opory! Niechaj róża zakwitnie połączona z kamieniem, Niech dąb Bogiem zabłyśnie spod kory! Bo nie prędzej to będzie, aż się to wszystko stanie, Co w poety ogniło się słowie, Aż z duchów będzie chmura, a w tej chmurze błyskanie, A w błyskaniu jak Chrystusy wodzowie. ........................................................................................................ Verba Sacra - Słowacki - poprzednia - następna VERBA SACRA© 2002 - 2009